Napisz do SM Zapytaj burmistrza
Wirtualny spacer Fotogaleria - Miasto i Gmina krotoszyn
Kamera na żywo Mapa gminy
Projekty unijne Pogoda dla Krotoszyna
200_powietrze.jpg
bannerOZE2017.jpg
baner200_sms.jpg
baner200_youtube.jpg
bilety-kok-krotoszyn-pl-200.jpg
baner200_projekty_unijne.jpg
baner200_sprawdz_dowod.jpg
baner200_600lat_info.jpg
Księga Gości www.eko7.krotoszyn.pl
Naziemna TV cyfrowa Trasy rowerowe w Krotoszynie
Miasto monitorowane Działki na sprzedaż
Licznik odwiedzin od 09.04.1998
45826988
Wiadomości
Krotoszynianie w Kambodży - część 2
Krotoszynianie Marcin Szczęsny i Joanna Konieczna wraz z przyjaciółmi Martą i Kubą wyjechali kilka dni temu w egzotyczną podróż do Kambodży, Tajlandii i Laosu. Oto ich druga relacja z podróży...
Dzień dobry! Mamy na świecie taki kraj, który zwie się Kambodża lub tez Kampucza, zamieszkują go ludzie nazywający siebie Khmerami. Kambodża jest krajem dzieci i nędzy. Polska jest dla niej rajem. Piszę do Was z miejscowości Kratie, która leży we wschodniej części kraju nad rzeką Mekong.


Kliknij na mapie aby uzyskać powiększenie

W Kambodży mamy właśnie porę deszczowa. Stary góral mówił kiedyś Lechowi Wałęsie, że lać długo nie może, bo by się przelało. W Kambodży gdy leje rano to już się rano przelewa. Mekong jest ogromny, ma tutaj kilka kilometrów szerokości.
A mimo to Kambodża ma w tym roku deficyt deszczu. Pomimo tej masy wody jest za sucho i ryż, który rośnie wszędzie nie obrodził w tym roku. W Polsce podobno mamy głód. A czy w Polsce ludzie umierają z głodu? Bo tu tak się zdarzyło w tym roku. Ludzie chodzą głodni cały czas. Po nogach gryzą mnie pchły i cały czas jest gorąco, pomimo że przed chwilą była burza i niebo zasłaniają chmury.
Kratie było kiedyś (i może kiedyś będzie) piękną miejscowością kolonialną. Zabudowa jak z typowego francuskiego miasteczka: okiennice, balustrady w kolumienkach, tarasy, kamienice i stare tabliczki z napisami Rue 07, Boulevard... Sami Khmerowie mieszkają w większości w drewnianych chatach, które w Polsce nie nadawałyby się zapewne do przetrzymywania nawet zwierząt.


Transport żywego inwentarza

W Kratie jest pył i po ulicach walają się śmieci co jest standardem w Kambodży. Kanalizacja ani utylizacja śmieci nie istnieją. Rynek jak Bakara z Black Hawk Down. Po tym wszystkim przemieszcza się mrowie ludzi na skuterach. Większe auta zatrzymują się tu jedynie w drodze na północ do Stung Treng lub na południe do Phnom Penh.
Warunki w Kambodży są trudne dla Europejczyków i część nie może sobie z tym poradzić. Z dziećmi i nędzą szczególnie. Tak nie powinno być, mówimy sobie a przecież tak jest. Przygnębiającą rzeczywistość można zmienić wyjeżdżając stąd, ale to nie jest łatwe.
Nawet jeśli w warunkach polskich "droga" nie znaczy dokładnie to samo co byśmy sobie wymarzyli to w warunkach kambodżańskich polskie drogi są fantastyczne. Bo, po prawdzie - w Kambodży praktycznie nie ma dróg i żadna instytucjonalna komunikacja nie istnieje. Kto ma samochód ten na nim zarabia. Transport osób staje się bardzo intratnym interesem, zwłaszcza, że samochodów wciąż tu niewiele. Dlatego jazda po Kambodży zabiera najwięcej pieniędzy.


Transport publiczny w jednej z wiosek

W głowie mam tumult, bo przypomina mi się więcej rzeczy, a myślę że to wciąż mało. Ten kraj ma tyle niedostatków i jest tak niezorganizowany (idąc po ulicy można to zobaczyć w kilka minut). Często byłem świadkiem rozmów typu: "im wystarczy mata, dach z liści palmowych i parę bananów". Prymitywizm tego typu stwierdzeń przypomina mi jednak że i Kambodża boryka się z nadreprezentacją ludzi niezbyt mądrych, zwłaszcza w jej władzach. Nie jest to spowodowane skutkami naturalnymi, jeśli takie istnieją. Około 10 lat temu skończyła się wojna, a 30 lat temu mordowano każdego kto umiał czytać lub pisać, czy tez po prostu nosił okulary. Takiej straty nie wyrówna się w kilku pokoleniach.
Jechaliśmy do Banlung przez dżunglę, a właściwie wyjeżdżaliśmy z jednej kałuży w drugą, z jednego błotnego odcinka w drugi. Wyjechaliśmy zza zakrętu i zobaczyliśmy wielkie jezioro mazi szerokie na 6 metrów. Kierowca zatrzymał auto. Cisza. Pośród trzech Francuzek siedzących z tyłu rozległo się tylko ciche 'merde'. Staliśmy chwile, po czym kierowca ruszył do przodu. Wstrzymałem oddech, a wóz zanurzył się w błocie tak że wylało się na całą maskę. Wyjechaliśmy po chwili, a wraz z wydechem wymknęło się ciche przekleństwo.


Droga międzynarodowa w czasie pory deszczowej

Banlung leży w odległości 150 km od Stung Treng, z którego wyjechaliśmy jakieś 7 godzin wcześniej. I tak mieliśmy szczęście, nie utknęliśmy ani razu, a jechaliśmy zwykłą Toyota Mamry (inne auta utknęły tak na wiele godzin).
Banlung jest stolica prowincji Ratankiri, ale ta stołeczność nic nie oznacza. To nie jest nawet dziura - to nicość pośrodku niczego. Dwie ulice na krzyż, market. Wszędzie klepisko. Do granicy z Wietnamem ok. 50 km. Na północ od nicości w zielonej nicości płynie rzeka. Nad rzeką jest mała wieś. Mieszkają w niej Laotańczycy i Chińczycy. Wygląda to jak rezerwat, ludzkie zoo. Chińczycy parają się handlem, a Laotańczycy uprawiają na wzgórzach ryż. Od rana do wieczora  spędzają na polach cały dzień. Nie posyłają dzieci do szkoły, bo brak im rąk do pracy, a szkoła też kosztuje. Laotańczycy i Chińczycy mieszkają w odrębnych częściach. Dzieli je drut. Dzieci Lao nie umieją czytać, ani pisać. Nie mają prądu, telewizji, nic. Chińczycy mają uporządkowane ogródeczki, wysprzątane obejścia, przystrzyżoną trawę. Maja prąd i telewizję oraz drogę - jedną z najlepszych jakie można spotkać w Kambodży (ufundowała im chińska społeczność w Phnom Penh). Chińczycy także pracują od rana do wieczora. Ryż w górach jest trudny do uprawy. Nie ma tu wystarczającej ilości wody i ziemia jałowieje. Na jednym poletku można siać przez trzy lata. Potem rolnicy wypalają ziemię i wracają na nią po 5 - 8 latach. Kambodżańska ziemia jest czerwona od nadmiaru żelaza. Po wypalonych łąkach zostają w ziemi spore metalowe grudki.



Wyjechaliśmy z Bandung, bo zapowiadało się na obfite deszcze, a wtedy utknęlibyśmy tam na dobre. Wracaliśmy prawie 8 godzin. Koszmar. Raz na postoju wyszedłem na boso z auta  nieco się rozprostować. Po paru sekundach zaczęło mnie coś szczypać w nogę. Spojrzałem w dół. Mrówki oblazły mi całą stopę i zmierzały już w stronę kolana. Dość nieprzyjemny wypadek.
Przed Stung Treng droga poprawiła się na tyle, że kierowca jechał dość szybko. Wyjechaliśmy zza pagórka. W dole zza wysokich na dwa metry traw wychyla się policjant. Każe się zatrzymać. Hamujemy z trudem. Zza niego wychyla się jego pomagier. Zrobiło mi się ciepło bo nagle zauważyłem jak podnosi do ramienia karabin - taki "kambodżański lizak" :) Jak pan władza zobaczył białego na przednim siedzeniu dał nam znak żebyśmy jechali dalej.
W Stung Treng zatrzymaliśmy się tylko na noc. Tam też "swoje chłopy" obstawiły granicę. Opisałbym jak się dostałem do Laosu, ale płynąłem "Fast boatem" i wrażenie tej podróży trzyma mnie do teraz. Następnym razem wsiądę do czegoś takiego wtedy, kiedy to mi za to zapłacą. Pozdrawiam serdecznie…


ikona daty12-10-2005, 10:27 ikona autoraConcept INTERMEDIA ikona wyświetleń2610
Pdf
Drukuj
Powrót
Kontakt